Spotkanie ToP-u z okazji jego pięciolecia - 02.10.2004 | ||
Tekst i zdjęcia autorstwa Jolanty Kiwertz Offierskiej Nasze stowarzyszenie uczciło piątą rocznicę istnienia, spotykając się w Hadze w Biurze Radcy Handlowego. Była część bardziej i mniej oficjalna, był szampan, stół szwedzki, śpiew, a nawet tańce, ale tak naprawdę - to najważniejsze było to, że znów mogłyśmy się spotkać. Od kiedy pamiętam, miałam silną awersję do wszelkich organizacji i nigdy do żadnej nie należałam. Myślę, że głównym powodem mojej niechęci była świadomość, że należąc do jakiejś grupy, automatycznie otrzymam etykietkę, dam się zaobrączkować. Tego, jako duch wolny i niezależny, nie mogłam zaakceptować. Złamałam się tylko ten jeden, jedyny raz i nie żałuję. ToP wydał mi się organizacją bardzo przyjazną, która wymagała od swoich członkiń tylko dwóch rzeczy: żeby były kobietami i żeby mówiły po polsku. Skoro bez trudu mogłam spełnić oba warunki pomyślałam: „ A co mi tam, spróbuję”. Z początku bałam się trochę, że zostanę uwikłana w „babskość”, jeśli wiecie co mam na myśli. Jak każda normalna kobieta lubię babskie pogawędki, ale przecież nie do tego stopnia, żeby zapisywać się do organizacji! Potem zaniepokoiła mnie myśl o etykiecie feministki, bo niby dlaczego tylko dla kobiet? Feministką zaś nie mogę być z powodu mojej babki, która zaszczepiła we mnie przekonanie, ze nie chcę być przez mężczyzn traktowana równo, tylko o wiele lepiej. Jak dotąd żadna z moich obaw się nie potwierdziła. ToP to grupa świetnych kobiet, reprezentujących z racji wykształcenia, zawodu lub zainteresowań tak różne dziedziny, że nie grozi nam, przez kilka kolejnych dekad, brak tematu do dyskusji. |
||
Fotoreportaż ze spotkania ToP-u z okazji jego pięciolecia Jako odbiorcę, a nie znawcę sztuki, o wiele bardziej niż techniki malarskie, interesuje mnie, ukryty za swoją sztuką, artysta. Kim jest? Jakich tajemnic karze nam się domyślać? Jakie zakamarki duszy odkrywa, pewny, że ukryty za umownością, formą lub konwencją, może bezpiecznie się obnażyć. Zazdrosna o jego talent, o umiejętność wypowiedzenia się bez kalekiej obecności słów, o możliwość spełnienia, tropię go w każdym obrazie, w każdym przejawie jego sztuki. Panie, które udostępniły swoje prace na wystawę, znam tylko pobieżnie, ze spotkań ToP-u. Tym większą zatem miałam przyjemność, dokonując próby nałożenia na siebie i dopasowania dwóch obrazów. Tego, który już we mnie istniał, z tym, który wyłonił się po obejrzeniu ich prac. Spróbujcie i wy! |
||
|
Ania Zięba to wrażliwa i delikatna romantyczka, która opisuje swój świat, używając pastelowych tonacji. Jest w niej jakaś tęsknota, ale pozbawiona smutku. Niedomknięte drzwi, łabędzie wzbijające się do lotu, pusta łódź, sugerują zakończenie pewnego etapu, tak jak pierwszy jesienny liść przypomina nieuchronne nadejście jesieni. Ciepłe, pastelowe barwy obrazów kontrastują z uczuciem nostalgii, jakby miały ukoić i pocieszyć, że tak naprawdę nic się nie kończy, jest jedynie początkiem nowego. Na obrazach Ani nie ma postaci ludzkich, ale każdy z nich sugeruje, że ktoś tam przed chwilą był. Najbardziej intrygują uchylone drzwi. Czy ten, kto ich nie zamknął, właśnie wyszedł? Może uchylono je w oczekiwaniu na kogoś, kto na pewno przyjdzie? A może wychodzący nie zamknął ich, bo wie, że wróci? |
![]() |
![]() |
Patchworkowa narzuta Iwonki Cichockiej budzi uczucia podziwu i zazdrości. Jakże nie podziwiać kobiety, która ma nie tylko wielkie wyczucie koloru, formy, ale i nadludzką cierpliwość. Jakże nie zazdrościć precyzji, staranności i ogromnej pogody ducha, bez których wykonanie patchworka tej wielkości nie byłoby możliwe. Dames, petjes af! |
|
|
Gdyby ToP było firmą handlową, to Krysia Water byłaby naszym towarem eksportowym. Kiedy spotkałam ją pierwszy raz była technikiem budowlanym o zacięciu artystycznym. Malowała akwarele, traktując to jako hobby. Dziś Krysia kończy studia na Akademii Sztuk Pięknych w Amsterdamie. Wierzę głęboko, że to jakiś dobry ‘topowy” duszek zmobilizował ją i pomógł przekuć marzenia w rzeczywistość. Krysia to realistka, która najpierw wnikliwie przygląda się rzeczywistości, a potem wybiera niektóre jej elementy i pewnymi ruchami pędzla przenosi na płótno. Będą tam już sobie mieszkały na zawsze, ujarzmione i obłaskawione w formie i porządku nadanym im przez Krysię.
|
|
![]()
|
Wystawa twórczość Elżbiety Leszczyńskiej – Jeske zaskoczyła mnie rodzajem zestawionych prac. Przyglądając się obu efektom jej twórczej pasji i talentu, czułam, że mam do czynienia z kobietą, o bardzo złożonej osobowości. Wyrafinowane kolie godne kobiety wampa, a w tle pastelowe, delikatne, białe, z poświatą różu i błękitu, pejzaże ? To zaskakujące i bardzo intrygujące połączenie. Obrazy wykonano techniką nie znaną zwykłym zjadaczom chleba, a sama Elżbieta stanowczo odmówiła choćby uchylenia rąbka tajemnicy warsztatu. Zaintrygowana, długo stałam przyglądając się jej pracom. Myślałam o Elżbiecie, o tym jaka jest. Mądra, inteligentna, pełna humoru, ale i potrafiąca celnie spuentować rzeczywistość. Myślałam o kobiecie, w której tkwi jednocześnie i wyrafinowana kobieta i romantyczna dziewczyna. A potem spojrzałam na wisiory. Skórzane, proste, nawet surowe w formie, budzą skojarzenia z pierwotnym pięknem sztuki ludowej, czerpiącej natchnienie od samej Matki Natury. A gdyby artystka była kobietą urodzoną i wychowaną w cieniu groźnego piękna gór? Czyż taka konkluzja nie zmienia całej perspektywy? Jak jawią się nam teraz jej słodkie pejzaże? Czyż nie są odbiciem piękna formy i struktury grani, czyż nie oślepiają bielą materii śnieżnej, czyż róż i błękit, to nie efekt rozszczepienia pasma promieni słonecznych? Czyż ostre żłobienia nie są zapowiedzią niebezpieczeństwa lawiny, która w ciągu kilku minut, może zmienić ten sielankowy obrazek w chaos i tragedię? Czyż różnorodność form i materiału, którym się Elżbieta posługuje, nie jest prostą konsekwencją natury, przywykłej do akceptowania kontrastów? Tylko ludzie, od pokoleń przywykli do mierzenia się z siłami natury, do kontrolowania ich, w nieustającym wysiłku przetrwania, potrafią dostrzegać ich groźne, fascynujące piękno. |
|
![]() Kasia Faczyńska z wizytą u nas.
|
|
![]() Pan Radca wygłasza referat. Za każdym razem, kiedy mam przyjemność w tym uczestniczyć, czy chcę, czy nie, pod wpływam magicznych słów o planowanym przyroście wzrostu przyrostu, młodnieję o jakieś trzydzieści lat. Już nie ma mnie tu i teraz, już siedzę w domu rodzinnym przed telewizorem, już za chwilkę skończy się dziennik, a ja zapytam tatę: „Tatusiu, czy mogę iść do koleżanki na urodziny?” A potem razem z paczką przyjaciół z klasy popędzimy na dyskotekę do studentów, mając nadzieję, że wyglądamy dostatecznie poważnie, by nie pytano nas o legitymację. Ech, stare, dobre czasy! ![]() Zdjęcie to wybrałam jednak z zupełnie innego powodu. Popatrzcie na dwa obrazy, tuż obok Teresy. To ona jest ich autorką. Kto nie zna Teresy, mógłby dać się zwieść jej delikatnej, subtelnej kobiecości, miękkości jej ruchów, tajemniczości uśmiechu Mony Lisy. Z rozbawieniem myślę o mężczyznach, którzy w porę nie dostrzegli, że pod burzą loków kryje się w głowie Teresy umysł precyzyjny i ścisły, godny informatyka i inżyniera z doktoratem. Dopiero uzbrojeni w tę wiedzę, bez zdziwienia przyjmujemy fakt, iż jej twórczość oscyluje w kierunku surrealizmu. Odnoszę wrażenie, że dla Teresy, czwarty wymiar, zakrzywienie przestrzeni w połączeniu z filozofią Hegla i koncepcjami Junga, to sprawa oczywista, jasna i zupełnie nieskomplikowana. A zatem surrealizm; metoda kolażu, werystyczny sposób malowania. Chociaż ona nie ‘maluje”, a ‘konstruuje” swoje obrazy. Zaprasza do wędrówki po świecie skojarzeń, nadrealności, do porzucenia na chwilkę tego, co obiektywne, na rzecz tego, co subiektywne. Bawi się łamaniem zasad logiki, praw fizyki, zmusza do mnogości skojarzeń. Jej obrazy są pełne groteski, humoru i drwiny. Są świetną parodią rzeczywistości. Przyglądam się im z rozczuleniem i mam ochotę zawołać: „Toż to cała Teresa!”
|
|
![]() Śpiewający aktor i gość specjalny ToP - Julek Mere.
|
![]() Julek Mere rozśpiewał nas i roztańczył. (Zdjęcia, wskazujące na roztańczenie do wglądu w prywatnych archiwach członkiń.) |
![]() Jak przystało na wspominkowe spotkanie, zamyślamy się nad lampką szampana. |
![]() Osłabłe nieco po pożywce duchowej, ruszamy do stołu pokrzepić ciało. |
|
Książka Joanny Paszkiewicz-Jagers i Elżbiety Wichy-Wauben - "Słowa w obcym języku" | ||
![]() |
||
W wydawnictwie De Trekschuit ukazała się właśnie książka "Słowa w obcym języku. Dwa holenderskie dzienniki" autorstwa Joanny Paszkiewicz-Jägers oraz Elżbiety Wicha-Wauben. Książka jest rezultatem psychologiczno-pisarskiego eksperymentu. Podczas tych samych sześciu miesięcy roku 2000, w dwóch holenderskich miastach - Groningen i Almere - autorki prowadziły osobiste dzienniki. Dzienniki przyniosły odpowiedź na pytanie: jak odbierana jest holenderska rzeczywistość przez kogoś, kto jako emigrant z Europy Wschodniej jest outsiderem, lecz jako mieszkaniec Holandii ma z nią na codzień do czynienia. Stały się dokumentami emocji, myśli, wrażeń związanych z dobrowolną emigracją - dwoma różnymi dokumentami. Autorki nie traktują swojej książki jako ostrzeżenia przed emigracją ani też poradnika. Chcą przekazać jedynie osobiste doświadczenia. Książka nie rości sobie pretensji do "ostatecznej opinii" na temat emigracji. Jest tylko "głosem w dyskusji", do której autorki zapraszają swoich Czytelników. Książkę zamówić można w Wydawnictwie De Trekschuit,
Karveelstraat 13, 1335 SN Almere. Cena książki EURO 13.00 + EURO 3.00 (koszty
przesyłki na terenie Holandii). |
||
Inne zdjęcia ze spotkania | ||
![]() |
![]() |
|
![]() |
||
![]() |
![]() |
|
![]() |
![]() |
|
![]() |
|
|
![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |